na których zwalnialiśmy kroku. W dole mogliśmy podziwiać dolinę, w której z jednego końca był Fort William a z drugiego zamykała sie szczytami.
Szliśmy nic nie mówiąc , każdy skupiony na ciężkim marszu ku szczytowi . Widoczność spadła do 10 metrów i nie było widać nic poza oślepiająca bielą i sylwetkami towarzyszy. Pojawiły się kurhany prowadzące na szczyt , musiało być już blisko. Nagle teren się wyplaszczył i nie wiedzieliśmy gdzie iść , czyżby to już tutaj? -myśleliśmy. Wtem ujrzałem że teren na lewo się wznosi , Zaczęliśmy iść z Mackiem w tamtym kierunku . "Stój! Cofnij się „-krzyknąłem -właśnie wchodziliśmy na potężny nawis śnieżny. W dół było pewnie ze 300 m... Szliśmy tak wzdłuż urwiska , poniżej i ... doszliśmy . Stanęliśmy na szczycie niskiej, ale jakże ciekawej góry. wykonałem kilka niewyraźnych zdjęć.
Zabrałem na pamiątkę brelok zostawiony między kamieniami a zostawiłem haftowaną chusteczkę i ruszyliśmy w dół. Na szczycie było -11'C. Ręce miałem tak skostniale, że nie mogłem nimi poruszać aż do łokci . Cali mokrzy i zmarznięci szukaliśmy własnych śladów w śniegu. Cały czas myślałem tylko o tym, żeby już być na dole . Zejście zajęło 3 godziny . W końcu się rozgrzałem. Postanowiliśmy że zostaniemy w naszym małym obozie jeszcze jeden dzień a wieczór poświecimy na suszenie ubrań i butów w ... publicznej toalecie . Dziś opuszczała na Krysia. Gdy się rozstaliśmy nasz trójka przystąpiła do mozolnego suszenia ubrań nad suszarkami. Wieczorem rozbiliśmy namioty ponownie w parku w pobliżu informacji turystycznej, a gdy już było prawi ciemno poszliśmy suszyć buty . Skończyliśmy, gdy włączył się alarm pożarowy a my szybciutko się zawinęliśmy do namiotów. Wszystko prawie suche . Ten dzień był pełen emocji i przygód i zapamiętam go na długo.
C
C.D.N.C
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz